poniedziałek, 14 października 2013

Atrakcji ciąg dalszy.

I kolejny tydzień za nami...
Oczywiście kulminacyjne wydarzenia miały miejsce pod koniec tygodnia ;-)

Muszę przyznać, że praca, którą wykonuję bardzo mnie cieszy i daje dużo radości.
Szczególnie praca z dziećmi. Dostałam swoje grupy i ponoć świetnie sobie poradziłam (!!).

Dzieciaczki są przecudowne, śpiewamy piosenki, uczymy się dialogów rzędu:
-Cześć! Jak się masz?
-Cześć! Dobrze, dziękuję. A ty?
-Dobrze, dziękuję.
-Jak masz na imię?

itd.
Także jest wesoło ;-) Ważne, że dzieci chętnie powtarzają i są zmobilizowane do nauki - nie brakuje im entuzjazmu.

Oczywiście jak zawsze zaczęłam nie od tej strony co powinnam, także tego: WRÓĆ:

Piątek.
W piątek było miło i sympatycznie. Piątek - dzień wolny od pracy, więc Ania Mała Mi, z nauczyciela staje się turystką!
Spotkałam się z jedną z asystentek, Włoszką. Miałyśmy razem coś zjeść, a skończyło się na obiedzie i ponad dwugodzinnym spacerze ;-)
Był Pigalle, był Montmartre!  
Było święto wina! :)




  

W sobotę po pracy pojechałam do Pani, z którą współpracuję  - cudowna kobieta! Ugościła mnie, jakbyśmy znały się od lat. Z naładowanym pozytywną energią akumulatorem ruszyłam biegiem w stronę domu.

Oczywiście z racji tego, że się spieszyłam i zależało mi na tym, by jak najszybciej wrócić do domu,  to Paryż przygotował dla mnie jakieś "atrakcje".

Biegnę na pociąg - dobiegam - 20min. opóźnienia... Po jakimś czasie dowiaduję się, że miało miejsce jeszcze drugie (!!! - z czego wynika, że było też pierwsze) samobójstwo, no i niestety, ale za szybko to nie wyjadę...

Nabiegałam się po dworcu, w końcu ogarnęli, że mogą nas puścić z innego peronu, ba innej hali i cała szczęśliwa pojechałam do domu (z ponad godzinnym opóźnieniem....).
Szybkie zakupy, składanie kanapy i kimka.

W niedzielę postanowiliśmy z Jeremym się odchamić i pójść do muzeum. Oczywiście spotkaliśmy się w tym celu jeszcze ze znajomymi i razem udaliśmy się do muzeum, które nie wiedzieliśmy gdzie się znajduje - a zależało nam właśnie na nim, bo tego dnia wstęp był wolny.
Zobaczyliśmy przy jakimś muzeum kolejkę, ok stajemy, poczekamy.
Poczekaliśmy.
Odstaliśmy swoje - jakąś godzinę z hakiem i co się okazało? Oczywiście, to nie było to, czego szukaliśmy... A jak mówiłam by się ochrony spytać, to nikt mnie nie słuchał...
Suma summarum, znaleźliśmy interesujące nas miejsce, chwilkę się tam pokręciliśmy i do domu, bo się późno zaczęło robić.

Aha! najważniejsze - wychodząc z metra zobaczyliśmy wszędzie policję - bomba w autobusie, a podejrzany uciekł. Eksplozji nie było, myślę, że fałszywy alarm.

Zaraz się zbieram na spotkanie z asystentami - jakiś mały bufet przewidziany i tego typu atrakcje. 
Będzie sympatycznie - jak zawsze.

Do następnego razu !
Mała Mi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli coś Ci się spodobało/poruszyło - wyraź swoją opinię - tu i teraz ;-)