poniedziałek, 16 września 2013

Bienvenue en France! Witamy we Francji!

Bonjour !

Oświadczam wszem i wobec iż dodarłam szczęśliwie na miejsce, co więcej - rozpakowałam walizki i zdążyłam się troszkę "zadomowić".

Ostatni tydzień (tak jak i ten przedostatni...) był pełen wrażeń i miłych spotkań. "Goodbye party" w wykonaniu rodzinnym i towarzyskim - było wesoło, ale dla dobra osób uczestniczących w poszczególnych imprezkach, pominę szczegóły... ;-)

Powiem Wam, że czwartek, piątek i sobotę, spędziłam na pakowaniu walizek... wkładałam i wyjmowałam worki próżniowe (które spisały się na medal!), słodycze i miliony bibelotów i pierdół potrzebnych (ba, NIEZBĘDNYCH) do życia każdej kobiecie.
Najpierw był strach, że się nie zmieszczę (do dwóch dużech i jednej małej walizki...) - moja wyobraźnia mnie zawiodła - wszystko weszło idealne i nawet kilogramowo nie było tak strasznie (hmm - tak mówię, bo to nie ja nosiłam te walizy...), ale i tak na lotnisku dostały karteczki z jakże dumnie brzmiącym napisem - HEAVY.

Słów kilka teraz na temat bagażu podręcznego - nigdy, przenigdy nie miałam takiego misz-maszu w/w pakunku. Mało nie brakowało, a miałabym w nim mały czajnik elektryczny, ale... skończyło się tylko na puszce pełnej suszonej mięty - tak, to ona była gwoździem programu.
Szczerze mówiąc, po tej akcji, gdy celnicy myśleli, że tampony są pociskami, bałam się, że tym razem nie wezmą mnie za terrorystkę, ale za przemytniczkę. Na szczęście, udało się i po ekspresowej (aczkolwiek bardzo wnikliwej) odprawie, stanęłam w kolejkę do samolotu.
W samolocie spotkałam już znane mi twarze personelu - nie powiem, miłe uczucie.
Później, ostatnie spojrzenie w stronę Kawiarenki, w której siedziała moja Rodzinka (niestety, nie dojrzałam ich... - szkoda, że nie założyli odblasków...) i fryyyy... poleciałam.

To był pierwszy tak niespokojny lot - lecieliśmy 1.40h, a tylko jakieś 15-20 minut bez zapiętych pasów - turbulencjom nie było końca - na szczęście nie robiło to na mnie wrażenia i nie panikowałam.

Po wylądowaniu, dwójka dzieci zaczęła klaskać, a za nimi cała reszta - nie powiem,poniósł ich melanż. Ja nie miałam czasu na takie akcje - musiałam schować książkę, włączyć telefon i dać znać, że wszystko ok.

Ledwo złapałam zasięg już pierwszy telefon - zaskakująco - Jérémy. Odrzuciłam, bo przecież nie wolno rozmawiać przez telefon w samolocie. Później zadzwonił raz jeszcze, jak już polowałam na swoje bagaże - pytał się gdzie jestem... a byłam kilka kroków od Niego... ;-)

Tyle jeśli chodzi o podróż.

Dzisiaj rano mili sąsiedzi postanowili wiercić, drapać i nie wiem co jeszcze. Jak już wstałam, to przestali.
Ale... za to jest pan z kosiarką, który kosi cały dzień i przypomina mi się scena z "Dnia świra" - ja jako ten "świr", znacie?

Jak już wszystko rozpakowałam to postanowiłam się wybrać na wycieczkę - pieszą - w ramach rozeznania :-)
Mało tego - dokonałam pierwszego zakupu. Oczywiście, bagietka.


Nie mogłam się powstrzymać i troszkę nadgryzłam..
Mało tego, jak prawdziwy obywatel Francji przeszłam na czerwonym świetle (bo naprawdę nic nie jechało...). Jérémy, jak wróci z pracy, będzie ze mnie dumny... Czuję to!

No to referat jak nic - kolejny raz będę się zastanawiać, czy chciało się Wam to czytać do końca...
Taka moja wada - gaduła jak się patrzy.

Miłego popołudnia!

Mała Mi (już!) à Paris ;-)

5 komentarzy:

  1. jaki tam referat :P miło się czyta, to aż chce się jeszcze :D

    wywiesiłaś kolorową bluzkę na balkonie żeby do domu trafić? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Szalenstwo w Paryzu :)) Ania atakuje! Cieszę sie, ze jestes juz na muejsu i
    wszystko jest ok. Powodzenia! :*** i pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  3. pierwsze skojarzenie:
    http://memytutaj.pl/meme/tb2e3c

    ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. pisz! jestem strasznie ciekawa Twojego paryskiego życia!
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana - pisz tylko takie referaty! :-) Czekam na następny wpis! Buziaki

    OdpowiedzUsuń

Jeśli coś Ci się spodobało/poruszyło - wyraź swoją opinię - tu i teraz ;-)